Stare sztuczki nowych mediów

 |  Written by Andrzej  |  0
Wersja do wydrukuSend by emailPDF version

Nowe media znajdują coraz więcej pasjonatów, choć chyba odpowiedniejszym słowem będzie- akolitów. Bo nowe media to niemal religia skupiona na wyznawcach Facebooka, Twittera, Yutube, Google+. Odnośniki do Facebookowych profili różnych marek pojawiają się nawet na plakatach reklamowych, lub w reklamie telewizyjnej "znajdź nas na Fecebook", "zostań fanem". Nota bene, to zabawne, że w reklamie reklamuje się drugi kanał reklamowy. Incepcja? Wee need to go deeper. Po co to wszystko właściwie?

Założenia mediów społecznościowych (czy szerzej: nowych mediów, jak nazywa je choćby Eryk Mistewicz, czyli Facebooka, Twittera, Youtube, bllogów, vlogów) opierają sie na dialogu pomiędzy nadawcą a odbiorcą, co czyni znaczną rożnicę pomiędzy mediami starego typu (telewizja, prasa, radio), gdzie komunikaty "szły" tylko w jedną stronę. Nagle okazuje się, że sam odbiorca (choć mi bardziej pasuje słowo "konsument") informacji może nadać swój własny komunikat, feedback, zareagować, skomentować, wydać własny sąd.

I niby wszystko jest w jak najlepszym porządku, lecz rozrastająca się branża social mediowa zaczęła przynosić coraz większe pieniadze w posagu. A małżeństwo marketingu i nowych mediów już nie zawsze tak ładnie wygląda. Nie chodzi mi nawet o same firmy prezentujące się na Facebooku i starające się przykuć uwagę konsumenta, nie chodzi o ślepy, owczy pęd wszystkich niemal przedsiębiorstw ("musimy być na Facebooku"), choćby takich, jak producent naturalnych jelit zwierzęcych na potrzeby branży wędliniarskiej [sic!]. Sami płącą za swoją obecność, mało tego- są w tym zupełnie szczerzy.

No i biją się te firmy o uwagę konsumenta, do dobrego tonu należy odpowiedzieć każdemu na profilu marki, zorganizować konkurs, całe dekalogi dobrych praktyk powstały na ten temat. Dziesiątki (samozwańczych?) specjalistów komentuje te działania, ocenia jakość, krytykuje za "nieprofesjonalne" podejście, poklepywanie się po plecach i poszturchiwanie łokciami zdaje się nie mieć końca, "Facebook" deklinowany na wszystkie możliwe sposoby.

No i niech się biją, skoro jakaś firma sądzi, że będzie lepsza od innych i podwyższy wskaźniki sprzedaży poprzez Facebooka (na co wciąż nie ma przekonujących danych, potwierdzajacych że portal Zuckerberga sprzedaje cokolwiek). No więc przebiegli marketerzy orzelki, że firmy będa płacić za obecność, za dialog proszku do prania z fanami, za miękki PR. Ale czy serio ktokolwiek chce rozmawiać z parówkami przez internet? Albo z samochodami? Albo z telefonami? Dokąd to zmierza?

Konsumenta informacji łatwo zmanipulować, a to właśnie poprzez to, że to zmasowany atak. Zewsząd, o każdej porze dnia i nocy. Dlatego potem szef poczytnego portalu reklamuje izotoniczne napoje twierdząc, że niczego złego nie robi, że nowe media, że nowe czasy, że nowe wymagania w związku z tym.

A ja wolę oldskul, informacja- to informacja, reklama- to reklama. Nie zatraćmy tożsamości mediów, inaczej zatracimy zaufanie.

Addthis: 

Categories: